SCHODAMI W GÓRĘ SCHODAMI W DÓŁ…

… nikt z nas nie spodziewał się, że zaliczymy takie ilości schodów, wzniesień, zejść i mocnych wrażeń w czasie jazdy samochodem do miasteczek na skalistych zboczach wpadających do morza, ale najpierw Dzień Dobry w ten leniwy poranek, chociaż jak skończę tego posta może się okazać że będzie cichy, spokojny wieczór. Nie planowaliśmy tych wakacji jak to zwykle bywało zimą, raczej wszyscy byli pogodzenie, że ten rok będzie z wakacjami organizowanymi w mieście dlatego wszyscy cieszyli się ogromnie kiedy okazało się, że możemy jechać i jedziemy do Włoch rejon Apulia, daleko oj daleko ale warto przemierzyć te kilometry chociażby dla Alberobello czy naszego ulubionego miasteczka, Peschici. Zatrzymaliśmy się kilka kilometrów od innego urokliwego Vieste, które szczyci się ślicznymi plażami ale dla mnie przede wszystkim ta miejscówka okazała się mieć drugie oblicze, zupełnie inne od tych leniwych nagrzanych słońcem włoskich miast i miasteczek. Gdy wybraliśmy się do Vieste po raz pierwszy w godzinach sjesty było otwartych kilka kafejek, piekarnia ( najlepsza pizza na świecie ), lodziarnie . W pełnym słońcu na cichych ulicach suszyło się pranie i papryki, okiennice pozamykane mają chronić domowników przed wysoka temperaturą, cisza  w której od czasu do czasu ktoś przemknie po marmurowym, wypolerowanym chodniku. Nic nie wskazywało na to, że za parę godzin to miejsce zamieni się w mały Amsterdam a po zmroku naszym oczom ukażą się witryny sklepów, butików, galerii tak ukrytych, że nigdy byśmy się nie spodziewali, że za tą oazą spokoju   kryje się tyle „życia”.

food market
italy

 

Vieste

W leniwe dni wypady na kawę, lody tak duże że nawet Bianka, która jest wielkim pożeraczem lodów miała po jednej gałce dość, obowiązkowa wizyta w piekarni po pieczywo i ciasteczka. W porze obiadu pizza z pieca sprzedawana na kawałki w kilkunastu smakach, na samo wspomnienie się oblizuję i najważniejsze lokalny warzywny rynek! Uczta dla podniebienia, uczta dla oczu, przednia zabawa i fantastycznie spędzony czas na próbowaniu, rozmawianiu i zgadywaniu. Chaos, gwar, sporo ludzi, śmiech, zapachy, smaki i kolory. Tego nie można sobie odmówić! Ale Vieste zapamiętam chyba najbardziej z pewnego samotnego spaceru w upalne popołudnie, kiedy dziewczynki z Jackiem pojechały na zakupy a ja postanowiłam zostać w wyludnionym miasteczku i pochodzić zupełnie pustymi ulicami. W taki dzień słychać krzątanie ludzi w domach, kłótnie małżeńskie, wrzask nagle nie wiadomo skąd pędzących dzieci, mruczenie kota a później to wszystko ucichło i gdy się rozejrzałam to byłam na niewielkim placu kościelnym, gdzie nie było nikogo. Usiadłam sobie a po pewnej chwili z kościoła dobieg mnie śpiew chóru z ciekawości zajrzałam do środka. W kościele stała niewielka grupka kobiet i mężczyzn w różnym wieku i śpiewali coś, wycofałam się usiadłam znowu na ławce i słuchałam, patrząc na wybielone od słońca kamienie, spłowiałe okiennice. Pieśń się skończyła, ludzie wyszli, każdy poszedł w inna stronę a mój telefon zaczął dzwonić…. .

Później zastanawiałam się czy Ci ludzie się znali, czy zupełnie przypadkowo się spotkali i ktoś zaintonował pieść a inni się przyłączyli. Nic nie wskazywało żeby ktoś się z kimś znał, nikt z nikim nie rozmawiał, nawet nie wiem czy ktoś zauważył ze byłam jedynym widzem, słuchaczem tego niezwykłego „koncertu”.

Puglia

 

Vieste
Vieste

Peschici

Zauroczyła nas wszystkich ta wioska rybacka. Być może to zasługa złej drogi, która nas poprowadziła do miejscowości przez takie zakręty że nasza babcia zamknęła oczy, ja z Bianką co jakiś czas wydawałyśmy z siebie okrzyk przerażenia jedynie Polka  dobrze się bawiła i im było bardziej ekstremalnie tym ona miała lepszą zabawę, że Jacek nas wszystkich nie wysadził to nawet teraz się dziwię. Droga ta miała jednak niesamowitą atrakcję z niej i tylko jadąc samochodem można było zobaczyć przepiękny widok wznoszącego się w dali Peschici, cudowne ciepłe popołudniowe światło tylko potęgowało wrażenia. Nie ma możliwości zatrzymania się i podziwiania dłużej tych obrazków, droga jest wąska, kręta i jedyny taras widokowy został zamknięty, prawdopodobnie dlatego, że tworzył się zator gdy wszyscy zjeżdżali na bok żeby zrobić zdjęcia i popatrzeć na okolicę co stanowiło zrozumiałe niebezpieczeństwo. Ta droga już jednak nie wracaliśmy okazało się, że jest inna duża łagodniejsza, spokojniejsza ale już nie tak atrakcyjna pod każdym względem. Samo miasteczko ma piękne kamieniste molo, malutka przystań i mnóstwo zakamarków po których prowadzą schody, czasami tak stromę, że można było mieć zawroty głowy. Inaczej niż w Veste w Peschici, życie tętni non stop, miałam wrażenie że jest mnóstwo ludzi o każdej godzinie, ale wystarczy odrobinę zboczyć by odejść od turystycznych pamiątkarskich sklepów i zatłoczonych uliczek. Wracaliśmy do Peschici kilka razy poznając przy okazji kilka skrótów i z czasem wydawało mi się, że odległość z jednego miasteczka do drugiego pokonujemy błyskawicznie. Każda przejażdżka samochodem również jest przyjemnością bo prowadzi przez gaje oliwne i zadziwiająco zielone lasy, które jak się okazało są częścią parku krajobrazowego słynącego z grzybów i owoców leśnych.

 

Italy

Apulia

Peschici

Alberobello

Jedna z naszych wypraw prowadziła w głąb obcasa i miała na celu dotarcie do Alberobello i Matery. Alberobello jest bardzo unikatowe a jednocześnie prześliczne tak zadbane, wymuskane że wygląda jakby było namalowane. Bajkową aurę potęgują domki typu trulli, które mogłyby zamieszkiwać Hobbici. Natomiast Matera może nie zachwyca urodą wprost ale nie wszyscy wiedzą, że to jedno z najstarszych miast w Europie, które drążone było w skale, jej najstarsza cześć to Sassi. Spacerując, wchodząc i schodząc zgubiliśmy się krążąc wśród skał w samotności spotykając od czasu do czasu  skołowanych Japończyków i wylegujące się koty. Była to bardzo udana wycieczka, uśmiałam się ze strasznych historii (dosłownie na każdym zdjęciu z Matery, śmieje się jak nigdy na zdjęciach) jakie przychodziły nam do głowy ( otoczenie jest idealne dla filmowych opowieści grozy). Dziewczyny, które w Alberobello trochę się nudziły tu zamieniły się w prawdziwe podróżniczki żądne przygód i wrażeń. Ilość schodów przez nas pokonanych nie do zliczenia czasami miałam wrażenie, że chodzimy dokładnie po swoich śladach. Jeżeli komuś będzie po drodze wizyta wręcz obowiązkowa.

 

 

 trulli

Italy

Italy

Wybrzeże Amalfi

W tym przypadku czuje niedosyt i trochę jednak mam poczucie zmarnowanej szansy wypadu na Capri od którego nas dzieliło jakieś 70 minut promem, ale trudno nie zawsze da się. Wybrzeże słynie ze spektakularnych widoków i niesamowitej drogi która niczym przyklejona do skały prowadziła nas z jednego miasteczka do drugiego. Osoby o słabych nerwach jednak powinny sobie odpuścić bo miejscami wszyscy krzyczeliśmy mając wrażenie, że za chwilę polecimy w  „wielki błękit”. Włosi na skuterach wyprawiali cyrkowe sztuki, ale mistrzami planu okazali się kierowcy autobusów, zachowując spokój, opanowanie nawet w najciaśniejszych punktach drogi. Amalfi jest mega turystyczne, ale jest w nim klimat taki typowo włoski, wrzawa, chaos, szybkość i te skutery… :). Można spacerować główną uliczką ale można znowu wspiąć się po schodach i przechodzić z jednej ulicy na drugą tunelami wydrążonymi w skale, co było bardzo przyjemne w czasie kolejnego upalnego dnia. Z pewnością wszystkich zachwycą przepiękne i niebotycznie wielkie cytryny – GIGANTY!

Italy

A na koniec….

Po raz pierwszy, w końcu nadszedł taki moment, nie musieliśmy tak bardzo pilnować i uważać na dziewczynki. Bariera językowa wśród dzieci nie istnieje nawiązały pierwsze wakacyjne przyjaźnie a my siedząc na tarasie mogliśmy obserwować tą nową sytuacje dla nas i dla nich. Co ciekawe świetnie się dogadywały również z chłopakami. Nie obyło się bez łez na pożegnanie, ale jak to na wakacjach jedne atrakcje mijają a drugie przychodzą i nie ma czasu za bardzo na rozpamiętywanie minionych chwil kiedy już nowe nadchodzą i korcą i kuszą i cieszą i porywają! Zdjęcia: Jacek i Aga Kwiatkowscy

 [ad name=”Responsive”]