To nie była podróż w nieznane, Sardynia to miejsce do którego wracamy co jakiś czas. Pierwszy raz pojechaliśmy ponad 7 a może 8 lat temu , bez dzieci bo ich jeszcze nie było wolni jak ptaki. Spędzaliśmy ten czas zupełnie inaczej wałęsając się po plażach tych dostępnych od strony lądu i tych do których można podjechać tylko motorówką. To tam zobaczyłam po raz pierwszy plażę, która była cała w białych, bialutkich kamieniach  wielkości piąstki malutkiego dziecka. To tam spacerowaliśmy pustymi ulicami miasteczek zdawać by się opuszczonych gdzie tylko trzask zamykanej okiennicy wskazywał na to, że ktoś tu jednak jest. To tam kawa smakuje mi najbardziej i tam czuję zapach czegoś niezwykłego, jakiś dreszczyk emocji , niepokoju, przygody. Oj trzeba zobaczyć te wielkie murale albo tablice drogowe z dziurami od kul. Albo wybrać się gdzieś nie autostradą tylko drogą przez góry bez barierek i bać się spojrzeć w dół i nikogo nie spotkać po drodze, ani jednego samochodu. Dojechać w miejsce gdzie ma odbyć się festiwal i czekać, czekać…..w końcu robi się ciemno i znowu czekać… . (to było naprawdę dziwne). Tak było kiedyś, inna podróż bo my byliśmy sami. Inna podróż też była na Sardynie z 9 miesięczną Bianką, ale równie wspaniała, chociaż nie tak obfitująca w przygody i emocje (właśnie sobie przypomniałam jak popsuł się nam samochód i jak Sardyńczycy nam go zreperowali, jak bardzo chcieli nam pomóc i jak w końcu im się to udało a było to gdzieś wysoko w górach w jakieś wiosce w której nikt nie mówił po angielsku) Po prostu wolno i przyjemnie płynący czas. A w tym roku pojechaliśmy wszyscy, nikt nie mógł się doczekać, dziewczynki naoglądały się zdjęć mamy i taty i od miesięcy mówiły o promie, górach i długiej jeździe samochodem. Przygotowania nie większe niż zwykle przed wakacjami tyle, że więcej przerw i nocleg w Alpach a później to już mega atrakcja wielki prom! Najpierw zatrzymaliśmy się na wschodnim wybrzeżu (Golfo di Orosei), które jest bardziej turystyczne ale jest tam nasza ukochana plaża i miejsca do nurkowania w masce a w dodatku woda jest hen płytka co jest ważne w przypadku swobodnych i bezpiecznych zabaw małych dzieci. Później ruszyliśmy na zachodnie wybrzeże bardziej dzikie z mniejsza infrastrukturą turystyczną,  ale za to z dzikimi i zupełnie pustymi plażami. Jedna z nich należy do szczególnie chronionych i jest cała rezerwatem przyrody z którego nie wolno wynieść ani jednego kamyka, ba ale te kamyki są wyjątkowej urody w nadzwyczajnych kolorach. Jak się na nią wchodzi to człowiek ma wrażenie że po kaszy drepcze, zapada się po kostki co oczywiście utrudnia chodzenie, ale jak się schyli to widzi po czym chodzi . Niesamowite. Brzeg na tej plaży jest urwisty. Sama plaża otoczona jest przez skały. Dzika przyroda jednak nie dla maluchów. Dlatego znaleźliśmy swoją plaże o łagodnym brzegu, piasku delikatnym,  z mniejszą ilością fal rozbijających się o brzeg i płytkim morzem na kilka ładnych metrów. W tej części też mieliśmy okazje odkryć miasteczko, które swego czasu było jedną wielką scenografią do włoskich spagetti westernów. Klimat miejsca nie do opisania, to trzeba zobaczyć najlepiej w samo południe. San Salvatore, bo o nim mowa jest w zasadzie wymarłe przez cały rok dopiero we wrześniu kiedy to przybywają wierni na pielgrzymki zaludnia się i puste domostwa zostają zajęte przez przybyłych wiernych. Mieliśmy szczęście bo w miejscu tym mieści się malutki kościół , zwykle zamknięty i niedostępny dla turystów. Nam udało się tam wejść i zajrzeć do pogańskiej świątyni, na której to ruinach został wybudowany jeden z najstarszych kościołów na Sardynii. Dreszcze mnie przechodziły jak oglądałam ołtarze na których składano ofiary i cały czas myślałam, że na górze siedzi jakiś człowiek i że może nas zamknąć i nikt nawet nie będzie wiedzieć że tu jesteśmy, normalnie jak w filmie grozy. 

Sardynia to jednej strony przepiękne plaże z morzem cudownie czystym  , błękitnym, szmaragdowym turkusowym, zależy o jakiej godzinie będzie się na plaży a z drugiej strony to kamienne domy, spalone słońcem  trawy i wzgórza. Jedzenie jest pyszne, wystarczy znaleźć w okolicy „serownie”, my mamy od początku jedną i tą samą upatrzoną, z tą samą panią za ladą , uprzejmą serdeczną, która zawsze doradzi, ukroi do spróbowania, zapakuje na podróż do Polski. Jeżeli kiedyś komuś przyjdzie taka myśl żeby ruszyć tam, to proszę ruszać! Podróż długa ale piękna i bardzo różnorodna. Na koniec zatrzymaliśmy się w Wiedniu, ale to już inna opowieść, inne miejsce, inna bajka o której przy innej okazji napisze. 


Nie opisuję adresów i wszystkich ścieżek, nie pokaże też każdego najmniejszego skrawka „naszej Sardynii”  myślę że jedną z frajd takich podróży jest swój własny plan, odkrywanie swoich miejsc i widzenie ich po raz pierwszy w życiu. Przygoda, niewiadoma, emocje i niespodzianki czyż nie po to pakujemy się i gnamy tysiące kilometrów przed siebie…? Gdyby jednak ktoś chciał więcej informacji to zapraszam na maila. 
P.S. Tym wpisem zrobiłam sobie przepiękny prezent bo o pewnych rzeczach sprzed lat już prawie zapomniałam, a dziś właśnie przyszły do mnie z powrotem ☺.