W poniedziałek odwiozłam Polkę na zajęcia do „pałacu”, miałam ponad godzinę dla siebie żeby usiąść i absolutnie nic nie robić. Słońce zapraszało na jedną z ławek koło fontanny, szum wody delikatnie nucił sobie tylko znana piosenkę , czyjeś kroki wybijały rytm, wiatr rozwiewał włosy a liście opadały miękko na szary chodnik. Moja głowa obracała się jak naszego Juliana wolno i leniwie łapiąc przesuwające się słońce, cicho przeklęłam wieżowiec, który musiał zepsuć mi to kocie wygrzewanie, spokój i swobodne, leniwe myśli. Wróciłyśmy w tym słońcu do domu na piechotę, Francuska wydała mi się znowu ładna a kolejka w urzędzie pocztowym nie wytrąciła z równowagi. We wtorek, stojąc w drzwiach sklepu patrzyłam jak pada deszcz, nic specjalnego ale jakoś nie mogłam się nadziwić że to już, że tak szybko, że mokro i że mam buty pełne na nogach, ciepły sweter otulający szyję, że słucham Melody Gardot, która jest moją muzyczną jesienią, że łagodnieje, że zmierzch zapada niewidzialnie, że tak szybko i że znowu trzeba przywyknąć, wsiąknąć i oswoić. Serdeczności.




Zdjęcia: Dietlind Wolf dla Taverne Agency

[ad name=”Responsive”]